Jeszcze trzy lata temu z granicy dało się Ĺźyć. Teraz trzeba zamykać interes, bo cudzoziemcy zrezygnowali z zakupów - alarmuje dziennik "Metro".

Zabełków, targowisko przy polsko-czeskiej granicy. Sobotni ranek. Handlowcy krzyczą: "Syr, swiĹźyj syr. Szalki, szalki! Kupujcie, kupujcie". Stragany pełne, aĹź uginają się do towaru. Tyle Ĺźe nie ma kupujących. - Jeszcze trzy lata temu dało się Ĺźyć - mówi Halina Skorupka sprzedająca papcie. - Po BoĹźym Narodzeniu trzeba mi będzie zwinąć interes. Moi sąsiedzi po prawej zrobili to we wrześniu, tych po lewej nie ma od dwóch tygodni.

Nie tylko na bazarze pustki. Obok jest restauracja. Kelnerka: - PrzyjeĹźdĹźają do nas Czesi. Do Chałupek, Raciborza, Zabełkowa. Ale z kanapkami i termosami. Do restauracji nie chodzą. Mówią, Ĺźe dla nich jest drogo. Bo tam człowiek zje obiad za 70 koron. A tutaj za 9 zł?

Spadek liczby przygranicznych turystów, klientów małych polskich biznesów, nie tylko z Czech, ale i z Niemiec, dostrzegają wszyscy. StraĹź graniczna (oddział śląski) podaje liczby: - Dwa lata temu we wrześniu 903 tys. przekroczeń granicy, rok temu 752 tys., w tym juĹź tylko 610 tysięcy.

We wrześniu Północna Izba Gospodarcza i Uniwersytet Szczeciński zapytały Niemców mieszkających przy granicy: jak często robicie zakupy w Polsce? W porównaniu do 2004 r. ich liczba spadła o 40 proc. - PrzyjeĹźdĹźałbym częściej, ale ceny u was szaleją (tak stwierdziło 68 proc. Niemców w ankietach).

W Izbie Turystyki wiedzą o kłopotach małego biznesu, o spadającej liczbie jednodniowych turystów robiących u nas zakupy. Ale ratunku nie ma, bo ceny w Europie się zrównują. Eksperci radzą, aby się przestawić na usługi. Z badań wynika, Ĺźe wciąż 35 proc. mieszkańców pogranicza chce czesać się u polskiej fryzjerki.

Portal Onet.pl http://biznes.onet.pl/0,1432515,wiadomosci.html